Listopadowa Liguria


Czasem przychodzi w życiu człowieka taki moment, kiedy ma już wszystkiego dość i nie tyle, że chce, ale wręcz musi się zrelaksować... Osobiście, najczęściej w takich momentach szukam tanich biletów lotniczych. A jeszcze kiedy mam dobry powód (np. odwiedzić bliską osobę, która przebywa akurat za granicą), nie zastanawiam się zbyt długo, tylko kupuję ;) Tak też się stało tym razem!

Spakowaliśmy zatem manatki do plecaków i wyruszyliśmy Polskim Busem do Berlina. Już tam czekały nas małe perypetie w postaci strajku pracowników S-Bahna, problemów z metrem oraz pomylonego autobusu. Zauważyłam jednak, że kiedy się dużo i często podróżuje, człowieka przestają dotykać takie błahostki, człowiek po prostu się cieszy, że jedzie. O 2:30 dotarliśmy na lotnisko, gdzie spędziliśmy "upojną" noc na twardawej ławce...

Kiedy wylądowaliśmy w Bergamo ok 11 rano, przywitała nas deszczowa i pesymistyczna pogoda. Niby Włochy, ale to w Berlinie nad ranem podziwialiśmy piękny wschód słońca nad pasem startowym. Zaopatrzyliśmy się w wodę mineralną i udaliśmy w stronę autostrady. Padało coraz mocniej. Nasza kartka z bloku A3 z napisem MILANO SUD zaczęła przemakać. Ku naszej radości, po około 15 minutach zatrzymała się pewna dziewczyna. Przewiozła nas przez całe Bergamo na wylotówkę z drugiej strony miasta. Tam ruch był na tyle wzmożony, iż po niecałych 10 minutach zabrał nas do Mediolanu pewien sympatyczny kierowca. Chciał nas wysadzić w okolicy południowej części "ringu" otaczającej stolicę Lombardii. Mieliśmy farta, po drodze aż 2 stacje benzynowe były nieczynne, dzięki czemu wysadził nas dalej, tuż przed samą już wylotówką na Genuę! Tam, na Autogrillu wypiliśmy nasze pierwsze (podczas tej wyprawy) włoskie cappucciono, po czym zaczęliśmy łapać stopa na południe. Po około 40 minutach czekania, pomału nadzieja z nas ulatywała. Utknęlibyśmy dość konkretnie, gdyby nic nas stamtąd nie zabrało (ani pociągu w pobliżu, ani nic!). Zdenerwowana i zmęczona już trochę po zarwanej nocce, usiadłam z impetem na plecaku. I właśnie w tym momencie zatrzymał się samochód: "Ciao! Dove andate? "Genova? Entrate!" (Hej! Dokąd jedziecie? Do Genui? Wsiadajcie!) Kamień z serca, z ulgą wystartowaliśmy na południe:)

Jechaliśmy i jechaliśmy, a krajobrazy za oknami zmieniały się z każdym kilometrem. W dodatku wyszło słońce, za którym już tak tęskniliśmy w szarej listopadowej Polsce. Ba, w samochodzie zrobiło się nawet gorąco! Wesoły kierowca opowiadał nam o Genui, w której mieszkał (pracował w Mediolanie, ale tam życie jest tak drogie, że już bardziej opłaca się dojeżdżać ok 150km), widoki za oknami zachwycały, słoneczko przygrzewało a my pędziliśmy (dosłownie, kierowca szalał na zakrętach) w stronę Wybrzeża Liguryjskiego. Kiedy minęliśmy tabliczkę, obwieszczającą koniec Lombardii i początek Ligurii, poczułam przyjemny ucisk w żołądku;) Wreszcie, około 15:00 dotarliśmy do centrum Genui, na Piazza Ferrari, gdzie umówieni byliśmy z Malwinką :) Teraz dopiero, wszystkie przygody i przyjemności miały się zintensyfikować! ;)

nasza trasa: Bergamo-Mediolan- Genua (ok 205km i 3 podwózki)

Dzień I - autostopem z Bergamo do Genui!
wjeżdżamy do Genui
wielopiętrowe zabudowania
I słynny Piazza Ferrari, gdzie wysadził nas pan kierowca nr3.
Tu wyczerpani, choć pełni satysfakcji czekaliśmy na Malwinkę :)
Pani gospodyni gotuje dla nas pyszny makaron!
Pasta alla Malwina ;) Z anchois (małe słone rybki) i pomarańczą!
Pychotka! Takich połączeń smaków się nie zapomina!

Wieczorny spacer po Genui...
Główna ulica Genui - od razu zauważyliśmy, że miasto to zachowało wiele cennych budowli i zdobień, a przy tym odznacza się niebywałą elegancją. Stanowi połączenie historii z nowoczesnością. No ale tu, porównując z biedną Mesyną, nie mieli poważnych trzęsień ziemi...
księżyc wschodzi nad Genuą
Pesto alla genovese - chyba najbardziej typowy specjał z tych stron (Praktycznie z każdym makaronem smakuje wybornie!)
Napój alkoholowy o smaku karczocha? ciekawostka!
włócząc się po la Strada Nuova (UNESCO)
Pod statkiem Polańskiego, cumującym u wybrzeży Genui. Statek ten, o oryginalnej nazwie galeon Neptun, "wziął udział" w filmie Piraci.
genueński port, gdzie piliśmy wino i jedliśmy lody :)

Dzień II - Jedziemy do Portofino!
w drodze na stację znów podziwiamy Genuę za dnia
można iść chodnikiem, można też podcieniami
szukając sklepu (w końcu do Portofino trzeba było zabrać jakiś prowiant! tak, alkohol też!)
murale, ornamenty, rzeźby, zdobienia - to cała Genua
Straty po powodzi, która miała tu miejsce na początku października
podobno nawet ktoś zginął. Mesyna ma trzęsienia, Genua ma powodzie...
nawet MacDonald został zamknięty w wyniku szkód
kupujemy bilety, wsiadamy w pociąg i śmigamy na południowy-wschód
spacerując promenadą w Rapallo
Zwróćcie uwagę na tą knajpkę na skale! Nawet nie pytajcie jakie zapachy się stamtąd unosiły;)
Pogoda idealna, nie spodziewaliśmy się takiego słońca!
rodzinny relaks po włosku - uwielbiam!
z widokiem na Rapallo
ławeczka zakochanych
panorama iście liguryjska
 Pomnik Krzysztofa Kolumba w Santa Margherita, Podróżnik ten, choć wypłynął na podbój nowych ziem z Hiszpanii, pochodził z włoskiej Genui :)
 sielskie widoczki - tego nam było trzeba!
 marina
 w takiej rezydencji mogłabym pomieszkać :)
 I jest! Po około 5km marszu dotarliśmy do Portofino!
szczerze polecam posłuchać piosenki, można się zakochać :)
 na zakręcie
 przesmyk
 Piazzetta z knajpeczką wrażenie zrobiła na mnie duże. Miałam bowiem w pamięci rodzinne - podróżnicze opowieści z dawnych lat. Moja Mama, będąc dziewczynką jadła na tym placyku lody, dziadkowie zaś pili winko;)
 pastelowo
 łodzie w Portofino
 listopadowy hibiskus
nagle pan zaczął do mnie krzyczeć:"Ciao! Come stai?":)
 kameralny porcik
Portofino w całej swej okazałości
 celebrując (winkiem i piwkiem) fantastyczny dzień:)
 o zmierzchu

 Dzień III - Spacerkiem po Genui
Jakby się pranie na podwórzu nie suszyło, to nie byłyby prawdziwe Włochy;) Czas porządnie zwiedzić Genuę! Tym razem za dnia!
 Przed bramą do posiadłości Malwinki ;) Starówka, podobno największa w Europie, miejscami przypomina labirynt ;)
 Katedra San Lorenzo
 przerwa na kawę
 Genua na starej fotografii
specjalną windą miejską docieramy na punkt widokowy,
a naszym oczom ukazuje się niesamowita panorama miasta. W tle port.
Wiem, znów wspominam o Mesynie. Choć miasta te różnią się w wielu kwestiach, Genua niekiedy bardzo mi Mesynę przypominała. Odwiedzając Malwinę, która w Genui jest na Erasmusie, obudziły się we mnie nasze erasmusowe wspomnienia z Sycylii. To na pewno jeden z czynników. Z drugiej strony, Genua to miasto ułożone tarasowo, wręcz kaskadowo. Ponadto, otoczona jest górami, przylega do morza i posiada port. I jak tu nie zauważyć podobieństw? :)
 z widokiem na park
 Idziemy dalej, wspinamy się coraz wyżej i wyżej.
 z nad Morza Liguryjskiego nadchodzą chmury
 zasłużony odpoczynek na szczycie wzgórza
Później zjechaliśmy kolejką szynową do centrum. Pełna wdzięki i elegancji - Strada Nuova z zespołem kupieckich pałaców Rolli od 2007r na liście UNESCO
 uliczka
Malwina tańczy na dachu ;)
 Genua - widok z parku
 kontemplując
 Nie zabrakło szaleństw na włoskiej vespie!
 I cappuccino w ekstrawaganckim barze - pijemy na stojąco, jak Włosi!
ten smak...
 snując się po starym mieście
 w Genui niemal na każdym rogu kamienicy można napotkać takie cuda!
 W żołądkach już nam kiszki marsza grały, udaliśmy się zatem na zasłużoną strawę!
 serowa focaccia z pobliskiego miasteczka Recco - przepyszna!
oraz focaccia tradycyjna z oliwkami - palce lizać!
deszczowe spotkanie pod katedrą

Dzień IV - Pożegnanie i kłopoty ze stopem
 Ostatniego dnia, choć padało całą noc, około południa wreszcie przestało. W związku z tym postanowiliśmy zatem znów próbować stopa. Malwina odprowadziła nas kawałek przez miasto.
 moja ulubiona uliczka
 już 14 stopni, a będzie jeszcze więcej!
 Przed ostatecznym się pożegnaniem z naszą drogą gospodynią, udaliśmy się jeszcze zrobić zapasy w sklepie i zobaczyć domniemany dom Krzysztofa Kolumba.
 Podobno to tu urodził się i mieszkał znany odkrywca z epoki Wielkich Odkryć Geograficznych. Genueńczycy podchodzą jednak do tej informacji z dużym dystansem.
Czas iść w stronę wylotówki na autostradę, żegnamy się i śmigamy z plecakami jakieś 30 min drogi.

Po 2 godzinach czekania, nie udało się nam złapać nic. Pierwszy raz, kiedy łapaliśmy sami, we dwoje, nie zatrzymało się dosłownie nic. Niestety, tak to już w życiu jest, że raz na wozie raz pod wozem. Dlaczego nie wyszło? Ciężko powiedzieć. Podobno w północnej części Włoch autostop nie jest aż tak powszechny.
Zastanawiam się jednak, jak w takim razie udało się nam dotrzeć z Bergamo do Genui? Lombardzka aura bardziej sprzyja? Mieliśmy trzykrotnego farta? Albo pecha w drodze powrotnej. Choć trochę to dziwne - staliśmy w najlepszym miejscu jakie znaleźliśmy, mieliśmy tabliczkę, uśmiechaliśmy się szeroko;) Najwidoczniej tylko szczęścia zabrakło. Wróciliśmy zatem do centrum i na północ wróciliśmy pociągiem. Przynajmniej godzinę dłużej pobyliśmy w Genui i wypiliśmy w barze ostatnią "liguryjską" kawkę ;) Kolejnym niewypałem okazało się zwiedzanie Bergamo (nie dopisała wieczorna pogoda, lało jak z cebra, albo i gorzej) Z drugiej strony udało się nam powałęsać po Mediolanie:) Tam tylko kropiło. Nie zamierzamy się jednak poddawać, następnym razem się uda! Trzeba myśleć pozytywnie i szukać dobrych stron całej wyprawy;) A plusów było bardzo wiele! Spotkaliśmy się z Malwiną, odwiedziliśmy kilka nowych miejsc, najedliśmy się włoskich specjałów, a przede wszystkim odpoczęliśmy! No, w każdym razie psychicznie;) Nocki na lotniskach w obie strony dały nam ostro do wiwatu, ale tam, nie takie rzeczy się wytrzymywało...

 wieczór w Mediolanie

Komentarze

  1. A lot of memory came to my mind reading this post...:-) Nice journey! Next time you have to see even Cinque terre and Portovenere! But first come to Hungary! ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. It was a great journey! :) We really enjoyed Genua :) But of course first to Hungary!:) Hugs!:)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Spodobał Ci się ten post? Bardzo ucieszy mnie Twój komentarz :)

Daria Staśkiewicz