Laos - skuterami nad wodospady Kuang Si

Podczas naszego kilkudniowego pobytu w Luang Prabang, postanowiliśmy wybrać się nad wodospady Kuang Si, które znajdują się jakieś 30 kilometrów od miasteczka w zielonym tropikalnym lesie. Już sama przejażdżka na jednośladzie i ciepły wiatr we włosach sprawiły nam mnóstwo frajdy! Po tym dniu, od skuterów niemal się uzależniliśmy;) Nie ma to jak swoboda ruchu!


Wodospad jak wodospad. W Królestwie Miliona Słoni odwiedziliśmy ich kilka. W upalne dni stanowiły doskonałą alternatywę dla morza, do którego Laos nie ma dostępu. Po wejściu do parku, pierwsze co dostrzegacie,to centrum ochrony niedźwiadków azjatyckich. Następnie, nieco dalej ujrzycie turkusowe groble (podobne do chorwackich Jezior Plitwickich), w których moczą się i wygłupiają turyści (robiąc przy tym sporo hałasu). Idąc wyżej, miniecie romantyczne lazurowe kaskady, którym kolor nadaje trawertyn (wapienna skała osadowa). Wszystko to, zwieńczone 60-metrowym spadem, który można obejść ścieżką, prowadzącą przez dżunglę. Podobno w czasie pory deszczowej efekt jest znacznie lepszy! Widoki, śpiew ptaków i zapach przyrody wynagradzają lekką zadyszkę. Zdecydowanie warto się wybrać nad Kuang Si, tylko niech nie przerażą Was tłumy ludzi, napalonych na skoki do wody;)

Nasza trasa: Luang Prabang - Wodospady Kuang Si (ok 30km)
Odjeżdżamy spod hostelu
Najpierw krótka przejażdżka po obrzeżach Luang Prabang
Na koniec świata i jeszcze dalej! Śmigamy!
W drodze nad wodospady...
Po raz pierwszy mijamy pola ryżowe - od razu się zakochałam!
Niedźwiadki azjatyckie, które żyją w specjalnym wybiegu, ufundowanym przez centrum ochrony. Te biedaczyska  uwolnione zostały z rąk kłusowników. Niektóre z nich straciły łapki...
Kolor wody zachęca do skoków!
"Motylem jestem" - czyli Mirek w akcji;)
wakacyjne klimaty
Też się skusiłam, a co tam;) Choć woda (jak dla mnie) lodowata!
Miejscówka w sam raz dla zakochanych;)
Warto było się powspinać...
Na szczycie wodospadu z widokiem na góry
 Najwyższy spad Kuang Si (tu i tak nie widać całego)
Jeszcze w komplecie:)
Przemykając przez laotańskie wioseczki
W jednej z nich, postanowiliśmy zatrzymać się na obiad. Kąpiel w wodospadach i trekking po lesie tropikalnym nieźle rozbudziły nasz apetyt. A że nie ma to jak lokalna kuchnia...
  Urocza dziewczynka z Laosu
Czekając na posiłek, obserwowaliśmy dzieciaki wracające ze szkół
Trafił się i mnich z parasolką - typowy obrazek z Laosu;)
Pyszna zupa z nudlami, mięskiem i w tej wariacji z pomidorami! W trakcie wyprawy najbardziej lubiłam "jedzenie na wioskach", kiedy zatrzymywaliśmy się gdzieś na trasie. Podejrzewam, że autorka naszego posiłku rzadko gotuje dla przyjezdnych. Była zdziwiona, że w ogóle zatrzymaliśmy się przy jej knajpce (knajpka to dużo powiedziane, stawaliśmy tam, gdzie widzieliśmy więcej niż 2-3 stoliki) i nie mówiła słowa po angielsku. Jak wytłumaczyliśmy, że chcemy akurat zupę? I tak nic innego nie było;) Nigdy nie wybrzydzaliśmy. Na migi pokazaliśmy, że prosimy o 4 porcje. W takich właśnie miejscach najchętniej zostawialiśmy pieniążki. Lubimy wspierać miejscowych!




Spodobał Ci się ten post? Polub nas na Facebooku i bądź na bieżąco!:) Niebawem ciąg dalszy!

Komentarze