Luang Prabang. Idylla w Królestwie Miliona Słoni

Po całonocnej podróży sleeperem przez Laos (tym razem mocno nas wytrzęsło, laotańskie drogi pozostawiają wiele do życzenia), nad ranem zajechaliśmy do Luang Prabang, świętego miasta mnichów. Przywitał nas chłód, mgła, wilgoć i jakaś taka, mało zachęcająca szarość. Wywlekliśmy plecaki z autokaru i ruszyliśmy szukać jakiegoś lokum...


Zaraz po tym jak się odświeżyliśmy,  udaliśmy się do konsulatu i ręce całkiem nam opadły. Problemy z wizą do Wietnamu nie chciały nas opuścić. Tak jak pisałam wcześniej, wizę lądową mogliśmy załatwić dopiero za ponad tydzień, natomiast promesa i wiza lotnicza (plus bilet) wychodziły zbyt drogo. Nie stanowiłoby to wszystko aż takiego kłopotu (zmienilibyśmy trasę i tyle), gdyby nie fakt, że za 2 dni w Hanoi miał czekać na nas Luka - jeszcze jeden towarzysz tej wyprawy. Nie było zadowalającego wyjścia z tej sytuacji. Zapadła smutna decyzja - musimy się rozdzielić...

Malwina postarała się o ekspresową promesę i kupiła bilet na samolot do Hanoi. My nie mogliśmy sobie na to pozwolić od strony finansowej (czekało nas jeszcze wiele dni w Azji) i  postanowiliśmy spędzić te 9 dni w Laosie. Teraz, z perspektywy czasu, cieszymy się, że przyszło nam lepiej poznać ten piękny, wciąż dziki, kraj. Jednak w tamtym momencie byłam naprawdę załamana, że nie spędzimy z Malwiną i Luką tych planowanych 3 tygodni...

Nasza trasa: Wientian - Luang Prabang, ok 350 km (stan dróg b. słaby, całonocny przejazd sleeping busem)
Usytuowanie Luang Prabang na cyplu (między Mekongiem a jego dopływem Nam Khan) wśród zachwycających gór, to największa zaleta miasteczka! źródło
Pierwsze popołudnie. Wreszcie idziemy pozwiedzać i się wyluzować.
Pyszne pączki - wytrawne i na słodko!
 Zbliżamy się do centrum. Na horyzoncie Wzgórze Phousi
Mirek w wydaniu laotańskim:)
Dzwoneczki przy Świątyni Wat Wisunalat
Dopływ Mekongu Nam Khanna tle gór, to widok, który utkwił mi w pamięci i za każdym razem zapierał dech w piesiach

panorama dopływu
Bambusowy, nieco chwiejny mostek, który funkcjonuje tylko w porze suchej. Gdy nadchodzi pora deszczowa, most zostaje zalany prze rzekę. Następnie znów go odbudowują, dlatego przy wejściu trzeba uiścić drobną opłatę na rekonstrukcję. Zajmuje się tym pewna rodzinka:)
Widok na Mekong i Luang Prabang ze Wzgórza Phousi (130m n.p.m.)
Mnich, z którym pogawędziliśmy w świątyni:)
Ach te laotańskie góry!!!
Jeszcze w pełnym składzie:)
Warto wdrapać się na te 300 stopni, żeby rozejrzeć się po okolicy!
Do miasteczka wróciliśmy schodami po drugiej stronie wzgórza
Charakterystyczna świątynia Haw Pha Bang. Tuż obok, przy głównej ulicy, co wieczór rozkładało się  targowisko z barwnymi pamiątkami
Rodzice handlują, dzieciaki się bawią:)
Stoisko z parasolkami - matka z córką jedzą kolację;)
 Zakupiliśmy tam m.in. laotańską kawę
Miałam ochotę kupić tam dosłownie wszystko! Szkoda, że plecaki takie małe a miejsce wewnątrz ograniczone!
Spacerujemy niespiesznie i napawamy się tym sielskim, kolonialnym (zabudowa po Francuzach) miasteczkiem. Mogłabym tam zamieszkać! Nigdzie w Azji nie podobało mi się tak, jak tam! Nigdzie nie czułam się tak zrelaksowana! Wcale nie przesadzam!
Zapada zmierzch 
Marionetki z Laosu (podobne oglądaliśmy w muzeum marionetek w Palermo:))
 Zabytkowa świątynia Wat Xieng Thong z XVI w, uważana jest za najwspanialszy przykład architektury buddyjskiej w kraju. Znajduje się na krańcu cyplu, u zbiegu rzek. W czasach gdy Luang Prabang było stolicą Laosu, odbywały się tu ceremonie koronacyjne.
Mekong - fascynujący o każdej porze dnia i nocy
Ta pani mieszka w lepiance nad samą rzeką, ale telefonu komórkowego niejeden Europejczyk mógłby jej pozazdrościć. Nie wiem czy kiedykolwiek się takiego dorobię...
Laotańczycy to bardzo pracowici ludzie!
Stary most dla skuterów i rowerów
Rybak w akcji (w  dopływie Nam Khan)
 Serce dawnej stolicy Laosu wolne jest od hałasu i spalin samochodowych. I całe szczęście!
Po cyplu można wałęsać się bez końca!
Moja ukochana miejscówka - to tutaj Nam Khan wpada do Mekongu
Łodzie nad Mekongiem
Otatni wieczór z Malwiną - czekamy na zachód słońca!
Mekong o zachodzie słońca
Możecie nie wierzyć ale butelka tego miejscowego whisky kosztowała w przybliżeniu 1 euro. W pierwszej chwili nie wierzyliśmy własnym uszom;) Poszliśmy w ślad za Azjatami i wypiliśmy ją z woreczków foliowych (miejscowi często biorą napoje na wynos w woreczkach, ze słomką - to praktyczny sposób, by zabrać np. colę ze sobą na skuter;)). Poza tym nie mieliśmy kubeczków! Co ciekawe, butelka coli kosztowała tyle samo co butelka whisky...
Podziwiamy świątynne malowidła. W niewielkim Luang Prabang znajdują się 34 świątynie, które stanowią przystań dla około 1000 mnichów. Mnisi śpią w specjalnych przyświątynnych kwaterach. W ciągu dnia modlą się, uczą i opiekują świątyniami (np. oporządzają dziedzińce). Chętnie praktykują języki obce z turystami.
Z widokiem na pałac królewski
Mnisi też idą z duchem czasu;)
Już przy głównej ulicy znajduje się około 10 świątyń! Każda oczarowuje, każda inaczej zdobiona, ciężko oderwać od nich wzrok. Lubię spokój jaki w nich panuje...
Mnisi wracający do swojej kwatery
 Zdobienia świątyni Wat Sene
Kolonialna zabudowa uliczek
Wcale się nie dziwię, że Luang Prabang wpisano na Listę UNESCO
Duchowni też czasami robią pranie;)
Do mniejszych świątyń można wejść za darmo, tylko te najważniejsze są płatne, co niestety jest surowo egzekwowane przez rozkrzyczane panie. Spróbujcie nie kupić biletu... Odradzam.
 Chwila odpoczynku:)
Szkoła podstawowa w Laosie
Niektórzy woleliby pójść na wagary;)
Snując się uliczkami półwyspu
Ile bym dała, żeby znów się tam powałęsać:)
Na targu
Z wszystkich odwiedzonych w czasie tej podróży destynacji, najlepiej wspominam Luang Prabang w Laosie. To była miłość od ... drugiego wejrzenia. Przez wizowe utrudnienia i stresy;) Plus decyzja o rozstaniu z Malwiną... Na szczęście mgła przeminęła i szybko wyszło słońce! 
Ostatniego dnia, tuż przed wyjazdem, obudziliśmy się wcześnie rano (około 5:00) i pobiegliśmy na rytuał, z którego Luang Prabang słynie.
Nad ranem miasteczko staje się pomarańczowe. Mnisi w tunikach idą boso przez miasto i zbierają dary (np. ryż) od mieszkańców. W zamia ofiarowują modlitwy i błogosławieństwa.
Niestety, w dzisiejszych czasach poranna procesja duchownych nie jest już tak wzniosła jak dawniej. Zakłócają ją tłumy turystów, którzy zachowują się bez szacunku dla tradycji. Wielka szkoda.

Jadąc do Azji najbardziej cieszyłam się, że zobaczę Wietnam. To było moje wielkie marzenie i jestem ogromnie szczęśliwa, że mogłam je spełnić. Teraz jednak, nieustannie wspominam Laos, a Luang Prabang w szczególności... Gdy tylko pomyślę o naszych wakacjach, natychmiast przed oczami mam łodzie na Mekongu, lampki zawieszone na palmach nad rzeką, bambusowy mostek nad dopływem Nam Khan, pastelową kolonialną zabudowę, leniwe uliczki półwyspu, pstrokate buddyjskie świątynie, przemykających po miasteczku mnichów, wieczorny targ z pamiątkami przy pałacu królewskim, potrawy i kawę w naszej ulubionej knajpce, pachnące powietrze, majestatyczne góry otaczające okolicę, całą tę duchową atmosferę i niewyobrażalne poczucie wolności, jakie wtedy czułam. Perspektywa przygód, które wciąż były przed nami... 

I choć spotkałam się z twierdzeniem, że Luang Prabang to jeszcze nie prawdziwy Laos, ja będę pamiętała go właśnie takim (ale żeby nie było, odwiedziliśmy też "półdzikie" wioski:)).

Spodobał Ci się ten post? Polub nas na Facebooku i bądź na bieżąco!:) Niebawem ciąg dalszy!

Komentarze

  1. To chyba mogłoby być moje miejsce na ziemi.Zdjęcia w pełni oddają piękno,spokój i egzotykę tych terenów.Aż chce się przysiąść na brzegu,posłuchać tych dzwoneczków, spróbować miejscowych trunków...Piękny jest świat,a tak malo go znamy..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj Mamo, byłabyś zachwycona równie mocno jak ja byłam... Luang Prabang to kwintesencja Azji!

      Usuń
  2. Po obejrzeniu tego posta żałuję,że będąc w Azji nie odwiedziłam Laosu. Jest piękny,dziki i kolorowy .Największe wrażenie robi na mnie spokój jaki tam panuje i mnisi w porannej procesji.Istna magia. No i Mekong płynący płynący między zielonymi wzgórzami-urzekający!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Spodobał Ci się ten post? Bardzo ucieszy mnie Twój komentarz :)

Daria Staśkiewicz